Recenzja filmu

Oppenheimer (2023)
Christopher Nolan
Cillian Murphy
Emily Blunt

Reakcja łańcuchowa

Trzygodzinna opowieść o wybitnym geniuszu snując się po meandrach osobowości Roberta, ukazuje jego problemy emocjonalne, a także maluczkość wobec systemu, a zarazem jego monstrualność w
Nastała absolutna cisza. Mrok spowinął ekran na ułamek sekundy. Narastające napięcie i immersja spiętrzyły się do tego stopnia, że nikt na sali nie dostrzegał niczego poza tym co wyświetlało się na ekranie. Jaskrawe światło trafiło do naszych źrenic, by potem buchnąć ciepłem ognia. Robert Oppenheimer (Cillian Murphy) poruszał się bezszelestnie wpatrując się w kłęby pożogi – docierało do niego, że dzieło jego życia oraz nieuchronne fatum urzeczywistniają się. Po chwili, do fotelów kinowych wreszcie dotarł huk. Bez dźwięku urywki wybuchu wydawały się być zaledwie złudzeniem, halucynacją głównego bohatera. Fala uderzeniowa, a potem narastające wiwaty przekonują już nas, że reakcja łańcuchowa nastąpiła nie tylko w splątanej demonami głowie Roberta, ale zarówno w filmowej rzeczywistości, jak i naszej przeszłości.
Oppenheimer opowiada drogę tytułowego bohatera do uzyskania miana Ojca Bomby Atomowej. Rozgrywając się w kilku liniach czasowych, Nolan dopowiada perspektywę Lewisa Straussa (Robert Downey Jr.) na temat dokonań Roberta i ich osobistych porachunków. Już od pierwszych minut film wprowadza nas w intymne zakamarki życia słynnego fizyka, zawiązując fabułę w momencie ujrzenia przez nas magnetyzujących oczu Cilliana Murphy’ego. Trzygodzinna opowieść o wybitnym geniuszu (a właściwie wybitnych geniuszach, gdyż na ekranie przewijają się najbardziej cenieni fizycy tamtych czasów) obnaża jego przywary. Snujący po meandrach osobowości Roberta scenariusz, ukazuje jego problemy emocjonalne, a także maluczkość wobec systemu, a zarazem jego gargantuiczność wobec destrukcji rzeczywistości w której się znalazł.


Fenomen tego filmu jednak wcale nie leży w tym, że porusza wątpliwe moralnie tematy czy ukazuje wybitną technicznie scenę wybuchu bomby bez użycia CGI, albo że wplątuje co rusz utalentowane i znane nazwiska do nawet niewielkich ról. Moim skromnym zdaniem, gdyby scenariusz Oppenheimera trafił w ręce jakiegokolwiek innego reżysera, okazałby się może momentami ciekawą biografią, ale zdecydowanie przegadaną i nudną. To co czyni Nolan w świecie kina nadal można nazywać wizjonerskim, a jego nowe dzieło podtrzymuje tę tendencję. Igrając od wielu lat z poznawczymi horyzontami ludzkich umysłów, ciężko uwierzyć, że Oppenheimer mógłby w jakikolwiek zbliżyć się do tak odjechanych w swojej formie jak i treści epopei filmowych. Kluczem do dalszego udowadniania wizjonerstwa Nolana okazało się oparcie narracji Oppenheimera na audiowizualnej kanwie. Dynamika montażu, groza muzyki czy zrywające z granicami intymności kadry wprowadzają nową jakość do opowiadania historii.
 
Film Nolana stanowi intelektualne wyzwanie dla widzów. Odnalezienie się w gąszczu nazwisk, odniesień i relacji jest niesamowicie bardziej trudne zważając jak natychmiastowo Christopher wzbudza napięcie w widzach. Apogeum emocji ma miejsce w wielu momentach filmu. Nawet jeżeli gdziekolwiek napięcie słabnie, Nolan przerywa je wstawkami intensywnych błysków i huków, niczym materializując wypierane przez Roberta myśli na temat swojej roli w potencjalnej destrukcji świata. To chyba jedyne w swoim rodzaju przeżycie, gdy tak pozornie nieangażująca historia może doprowadzić nas do skrajów wytrzymałości i dodatkowo wymaga pełnego skupienia, aby nie pominąć jakichkolwiek istotnych informacji w gęstych dialogach.
 
Oppenheimer byłby zupełnie czymś innym gdyby nie ta warstwa audiowizualna. Ale ważnym jest ujęcie tego przeze mnie w trybie przypuszczającym. Film Christophera Nolana wcale nie jest czymś innym, jest dalej niezmiernie długą biografią rozpoczynającą się od trzęsienia ziemi, a pozostawiającą na końcu widza pośród apokalipsy totalnej. Pomimo, że film jest tak angażujący, to historia sama w sobie nie jest pełna fajerwerków. Na tym polega wizjonerstwo Nolana, że wykraczając poza jakiekolwiek schematy narracji, nadaje tak nieatrakcyjnej dla mnie historii czegoś co spowodowało, że myślałem o tym filmie dalej przez kilka następnych dni od seansu.
 

Jednakże, uważam że scenariusz tego filmu nie należy do wybitnych. Wątek Lewisa Straussa zaczyna nabierać sensu dopiero pod koniec filmu i przez większość seansu zastanawiałem się co właściwie jego postać wnosi do fabuły. O ile faktycznie dalsze wydarzenia dostarczają odpowiedzi, to jednak nie rekompensuje mojego poczucia zagubienia przez większość filmu. Ponadto, wiele wątków i kwestii poruszanych w filmie nie wybrzmiewa na tyle wystarczająco, aby wziąć je pod uwagę i odnieść do właściwego, końcowego przesłania. Rzucane bardzo szybko dialogi i płynące z zawrotną prędkością rozmowy, nie zawsze uzmysławiają nam w trakcie seansu, jak bardzo przemyślany symbolicznie jest film Nolana. Dopiero późniejsza lektura biografii Oppenheimera uzmysłowiła mi kim on był w całej historii. Z jednej strony narzędziem, pionkiem w grze, a z drugiej Prometeuszem i niszczycielem światów.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Mówi się, że artyści i naukowcy żyją w innym świecie - niezwykle nasyconym, intensywnym, ale czasem... czytaj więcej
Trudno sobie wyobrazić, żeby film o ojcu bomby atomowej mógł być odzwierciedleniem wnętrza reżysera i... czytaj więcej
Oglądając film Cristophera Nolana, trafia się w samo jądro politycznego atomu. Zasiadając na kinowym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones